Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/370

Ta strona została przepisana.

Umiał słuchać, uśmiechać się na zawołanie — był mistrzem w udawaniu — i wyćwiczył się tak w zachowaniu zimnej krwi, że takowa nie odstąpiła go aż do ostatniej chwili życia Oczy upatrzone w jeden punkt, namyślał się co mu pozostaje do załatwienia — nie miał wiele czasu do stracenia — bo czarna postać spieszyła się — nie chciała czekać, czuł on nie mal na swej twarzy jej oddech zabijający — chciał wszakże zadość uczynić swym zobowiązaniom, w stosunku do ludzi mu oddanych — do przyjaciół. Wskazał kilka osób, które mu natychmiast przywołano — między innymi szef biura był wezwanym.
Jenkins sprzeciwiał się temu, przewidując złe skutki zmęczenia.
— A czy mi zapewniasz — rzekł mu książę — że doczekam jutra — czuję w sobie chwilowo pewien zapas siły — pozwól mi z niej skorzystać.
Ludwik zapytał, czyby nie trzeba było uprzedzić księżnę. Książe wsłuchał się w te dźwięki balowe dolatujące go przez otwarte okna — i rzekł:
— Czekajmy jeszcze — mam kilka rzeczy do załatwienia pierwej.
Kazał sobie przysunąć do łóżka mały stoliczek, i chciał otworzywszy szufladkę wyjąć z niej pewne listy, które miał zamiar sam zniszczyć — lecz nie mając ku temu sił zawołał głosem nadzwyczaj słabym:
— Montpayon spal to wszystko.
Lecz widząc go przysuwającego się do komina, gdzie płonął ogień mimo ciepłej pory dodał:
— Nie... nie tu... mógłby kto nadejść.
I gdy Montpayon stosując się do woli — chciał skinąć na kamerdynera, by mu pomógł przenieść szu-