Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/372

Ta strona została przepisana.

wody w kałużę... listy za listami za pomocą pompy kłębowały w wodzie i znikały szybko.
Montpavon po piśmie odgadywał niektóre — patrząc pobieżnie na adresa:
— Ten oto, od pani Moor — a ten od pani d’Athis mówił — uśmiechając się.
Nagle Jenkins, zatrzymał się w swej czynności, dwa listy jakby atłasowe popielate drżały mu w palcach.
— Od kogo? zapytał Montpavon — ależ doktorze, jeśli zechcesz wszystko czytać, to nieskończymy nigdy.
— Jenkins z wypieczonemi policzkami patrzył w te listy — pożerała go ciekawość, i chęć porwania listów — i odczytania ich, z dziką lubością zadając sobie tortury — również nęciła go myśl — że listy owe były by bronią w jego ręku przeciwko osobie mającej tyle nieprzezorności żeby je aż podpisać swem imieniem. Ale surowość w twarzy margrabiego odbierała mu odwagę. Jakby go tu czem zająć? przemyśliwał. Sposobność nastręczyła się sama. Pomiędzy temi kobiecemi bilecikami, przewinęła się kartka męzkiem pismem drzącem pisana, szarlatan rzekł dobrodusznie.
— O co to, to już nie pachnie miłosnym bilecikiem i począł czytać: „Książe! książę, ratunku! ginę! Izba obrachunkowa znowu wściubia nos, w moje interesa ect.
— Cóż tam pan znowu sylabizujesz? odezwał się szorstko Montpavon — wydzierając mu formalnie list z ręki.
Równocześnie kilka listów wypadło na ziemię z paczki — i doktor zaczął je zbierać powoli.
Margrabiemu stanęły niebawem jak widmo przed oczami skutki nieostrożności księcia niedodarowania,