Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/377

Ta strona została przepisana.

że człowiek taki jak Mora, w ostatniej godzinie myślał o nim?... Powrócił na swoją ławeczkę, usiadł i pogrążył się w zadumę, i to tak głęboko iż nie spostrzegł, gdy sala coraz stawała się puściejszą, a nareszcie że całkiem opuszczoną była przez odwiedzających — że on tylko sam jeden w niej pozostał — dopiero głosy służby rozmawiającej ocuciły go jakby ze snu.
— Ja mam już dosyć tego wszystkiego mówił jeden — nie chcę dalej służyć.
— Ja zostaję u księżny — prawił inny.
A te projekta, i zamiary układane przedwcześnie, bo jeszcze przed śmiercią — skazywały jeszcze w sposób okrutniejszy szlachetnego księcia, niż fakultet medyczny.
Nabob zrozumiał nareszcie że mu nic nie pozostaje do zrobienia — jak tylko odejść — ale pierwej postanowił zapisać się w księdze u szwajcara. Przysunął się więc do stołu — pochylił się mocno nad książką by lepiej widzieć. Kartka była całkiem zapisana — wskazano mu jeszcze trochę białego papieru pod pewnem pismem pochyłem i zabazgranem — wpisał swoje nazwisko, i spostrzegł że imię Hemerlinga nad nim się panoszyło, i zdawało się go przygniatać. Z natury zabobonny, zrobiło to na nim przykre wrażenie — poczem wyniósł się wraz ze swą paniką.
Gdzież będzie jadł objad? W kole... na placu Wendome?... O za nic w świecie... jeszcze słyszeć o tej śmierci, przygniatającej — wolał iść na chybił, trafił.
Wieczór był cichy, wonny. Szedł ulicami, coraz dalej i dalej — aż napotkał drzewa w Cours-la-Reine — zieloność go wabiła, z pomiędzy gałęzi światło gazowe ukazywało się — cisza tu panowała o tej