Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/378

Ta strona została przepisana.

późnej godzinie — to mu dogadzało — w restauracji służba brząkała szklankami, postanowił wejść, by się czem pożywić.
Bądź co bądź głodny był ten olbrzym. Nakryto mu pod werandą oszkloną, osłoniętą pnącemi plantami — usiadł, a na prost niego rysował się gmach pałacu przemysłowego w którym to ongi — przed tysiącem zebranych ludzi, książę witał go jako deputowanego.
Stanęła mu w tej chwili przed oczyma ta twarz szlachetna, arystokratyczna — pełna życia — i porównał ją w myśli, do tej leżącej obecnie na śmiertelnej pościeli. Garson podał mu rachunek — machinalnie spojrzał na datę — dwudziesty maja... A więc to nie ma nawet miesiąca od otwarcia wystawy! a jemu się zdawało jakby najmniej lat dziesięć upłynęło od owej uroczystości.
Powoli zaczął przychodzić do normalnego stanu, pożywienie dodało mu sił — słuchał rozmowy kelnerów mimowolnie.
— A co? czy są jakie nowe wiadomości o księciu? powiadają że bardzo chory.
— E dajże pokój — tacy jak Mora nie umierają tak łatwo — jeszcze on się wyliże.
Nadzieja tak się mocno trzyma wnętrzności ludzkich — że Jansoulet mimo tego co widział na własne oczy — i słyszał swemi uszami — uwierzył po części słowom wyrzeczonym przez służbę — do tego dopomogła co prawda buteleczka burgundzkiego wina, i kilka innych jeszcze kieliszków, które wychylił dla dodania sobie odwagi. Od siebie dołożył jeszcze następujące refleksje, że doktorzy częstokroć przesadzają niebezpieczeństwo choroby — by następnie do-