Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/379

Ta strona została przepisana.

dać sobie więcej zasługi w wyleczeniu — znane to są sztuczki.
— A gdybym też poszedł sprawdzić tę rzecz, mówił do siebie.
I powrócił do pałacu księcia pełen otuchy — wierząc w swoją dobrą gwiazdę — która go jak dotąd nie zawodziła.
Istotnie że pozór książęcej siedziby przedstawiał się obiecująco. Wyglądała ona jak zwykle w dniach recepcji — w oknach migotały światła — przed podjazdem stała okazała staroświecka kareta.
W przedpokoju spokój zupełny — dwie lampy jak zwykle oświecały go, lokaj w liberji drzemał w kącie szwajcar czytał siedząc przed kominem, spoglądnął na przybyłego z po za okularów — nic nie mówiąc. Jansoluet nie śmiał się odezwać.
Stosy dzienników leżały nie czytane widocznie — jak przedmioty nieużyteczne. Nabob wziął pewną gazetę do ręki — przebiegał ją bezmyślnie oczami — gdy posłyszał czyjeś posuwiste kroki i szeptane wyrazy podniósł głowę i zobaczył starca siwego jak gołąbek całego owieszonego koronkami i ozdobami jak ołtarz szedł zgarbiony szepcząc pacierze, długa sutanna czerwona wlokła się za nim po dywanie. Był to arcybiskup paryzki w swej własnej osobie — za nim szło dwóch asystentów.
Widmo z swą lodowatą powłoką szybko się przesunęło koło Jansoulet’a, i wpadło jak w przepaść w karetę — znikając i unosząc ze sobą ostatnią nadzieję biednego Naboba.
To tylko kwestja czasu mój kochany — rzekł Montpavon ukazując się w progu — Mora jest epikuryjczyk — wychowany w Bóg wie jakich zasadach. Wiek ośmnasty, cóż chcesz — wiek ośmnasty —