Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/382

Ta strona została przepisana.

wszystko utracił, że całe mienie jego ogień pochłonął — a przecież idzie patrzyć na zgliszcza rozdzierające mu serce.
Chociaż była to jeszcze bardzo ranna godzina, i różowa zorza malowała przestworze swym delikatnym tonem — a jednak bramy hotelu były na ościerz rozwarte, jakby przygotowane do uroczystego wyjazdu. Lampy dymiły się w przedpokoju, stojące jak zwykle na kominkach marmurowych. Nabob postępował wśród zupełnego nieładu, i opuszczenia aż na pierwsze piętro, gdzie wreszcie głos znajomy Cardailhaca doleciał jego ucha — coś dyktował — a pióra skrzypiały po papierze.
Umiejętna ręka zarządzała okazałością pompatyczną mającego się odbyć pogrzebu.
Ekscellencja umarł z wieczora — a rano już, dziesięć tysięcy listów napisano — i takowe drukowały się. Co to za pilność! co za sprężystość. Wszyscy co tylko pisać umieli w domu zajęci byli adresowaniem.
Nie przechodząc przez te improwizowane biura, Jansoulet zdążał do salonu, gdzie zwykle Mora przyjmował interesantów — zwykle salon ten był przepełniony — dziś pusty — fotele opróżnione. Na środku stołu leżał kapelusz, rękawiczki, i laska książęca. Przedmioty które nosimy co dzień, mają coś z nas samych — kapelusz szczególnie przypomina formę głowy właściciela — rękawiczki niedawno zdjęte — zamięte na dłoni, trzymającej gałkę laski — wszystko to żyło jeszcze dotknięciem księcia, i zdawały się oczekiwać że Mora lada chwila ukaże się — i rozmawiając, te rzeczy mu niezbędne zabierze i wyjdzie.
Lecz nie! Książe więcej już nigdy nie wyjdzie — i niczego potrzebować nie będzie.