Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/383

Ta strona została przepisana.

Jansoulet przysunął się do uchylonych cokolwiek drzwi, i widział na podniesionym na kilku stopniach posłaniu owo tak znane po śmierci podwyższenie — martwą ostrą postać — zwłoki jakby starca z pobielałą brodą w ciągu jednej nocy posiwiałą, profil rysował się sztywnie, surowo; u stopni klęczała kobieta w bieli, włosy jej jasne, złote, spływały w nieładzie — jakby gotowe do obcięcia na dowód, że wiecznem wdowieństwem zaznaczy się tylko życie jej w przyszłości — obok niej stała zakonnica i ksiądz, oboje znużeni czuwaniem całonocnem, szeptali pacierze.
Komnata ta tak niedawno przepełniona życiem i wszelkiemi ambicjami doczesnemi, obecnie przedstawiała znikomość rzeczy ludzkich, i światowych mamideł.
Ni hałasu najlżejszego w około, ni ruchu, ni śladu tego co tu wrzało przed niedawnym czasem — życie tylko dolatywało z zewnątrz — ale to już było bez interesu, dla tego co tu leżał martwy — przypominał on Nabobowi przerażonemu jego koniec własny — i to co jest dla każdego nieuniknionem — śmierć, i szczątki człowiecze przygotowane dla grobu.
Inni jeszcze w nędzniejszym stanie oglądali te szczątki.
Otworzono wszystkie okna — przygotowania poczyniono do balsamowania.
Wiatr z ogrodu wpływał prądem do żałobnej sali — ciało leżało na wielkim stole — głowa otworzona napełniona była gąbką nasiąkniętą pachnidłami — mózg wyjęto, ważono, komertowano niezwykłość takowego — ależ bo ważył, ważył ów mózg — nanastępnego dnia drukowano w dziennikach jaka była jego rzeczywista waga. Lecz dziś już, nikt się tym nie zajmuje