Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/386

Ta strona została przepisana.

Wsiadłszy do fiakra, gderała na woźnicę że nie dość prędko jedzie — jej gorączkowy niepokój czepiał się starych szkap które ją wlokły po bruku — nie mogąc pospieszyć, nie tylko z przyczyny podeszłego swego wieku, lecz z powodu masy zbitej powozów, omnibusów, i najrozmaitszych ekwipaży zastępujących drogę długim szeregiem.
— Aleź jedźcież prędzej — wołała niecierpliwie na furmana.
— To jest niemożliwem — odburknął woźnica — czyż pani nie uważa że idzie pogrzeb.
Przysunęła się do okna — lecz niebawem odwróciła głowę przerażona.
Wojsko w dwie wyciągnięte linje postępowało zwolna — kaski i karabiny migotały błyskotliwie — środkiem posuwał się orszak cały, bez końca długi.
Był to pogrzeb księcia Mory!
— Nawracaj! krzyczała z powozu Felicja.
Fiaker nawrócił niechętnie — chciwy tego wspaniałego widoku, na który od dni czterech oczekiwał cały Paryż. Skręcił na miejscu, wjechał w przeciwległą ulicę i bulwarem Malerbers zdążał ku swemu celowi — lecz i tu, jak się okazało, nie był mniejszy ścisk — też same zbite masy. Widok też przedstawiał się również posępny — przez zapocone od mgły, okna kościoła, widzieć było można płonące światło, i ponury śpiew pogrzebowy rozlegał się na około — przez otwarte drzwi rysowało się wnętrze kościoła, zasłane całe oponami czarnemi, że pod niemi nie można się było dopatrzyć nawet, wspaniałej greckiej architektury, świątyni — która zaledwie mogła pomieścić tłocząca się publiczność, podczas gdy większa część konduktu pogrzebowego przepychała się zaledwie przez ulicę Królewską, zdążając ku gmachowi