Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/388

Ta strona została przepisana.

Felicję te słowa zbudziły z otrętwienia. — Gdzie jestesmy? zapytała?
Spojrzała na pochód mimowolnie — pod szarem sklepieniem zachmurzonego nieba toczył się rój ludzi zbity w jedną masę po nad głowami tego tłumu wznosił się jakby brązowy baldachim, jakby maszt olbrzymiego okrętu — w około zbrojni rycerze z szablami w górę otaczali tego który spoczywał pod baldachimem. Wyglądali oni jakby wydrzeć chcieli z objęć śmierci znakomitego człowieka. Niestety! całe pułki kawaleryi — nie zdolne tego uczynić. Więzień w potrójnej trumnie, był mocno spowity, przez władze innego świata strzeżony — przeciw którem ziemska potęga nic nie może.
— Jedź... jedź... krzyczała Felicja zmienionym głosem — ja tu nie mogę stać dłużej.
Lecz za pierwszem poruszeniem powozu przekleństw a posypały się na nowo.
Felicja z matką wysiadły, myśląc że się zdołają przecisnąć jakkolwiek — i oddalić choć trochę — lecz próżne, i nadaremne usiłowania — ani kroku nie mogły się posunąć — musiały nadto znosić niemiły oddech prostaków, ziejący alkoholem, i cierpieć szturkańce których im nie szczędzono. Stara Crenmitz drżała ze strachu — Felicja zaś o niczem innem nie myślała, tylko o tem, że będą go za chwilę przeprowadzać koło niej — i że ona jako w pierwszym rzędzie stojąca będzie go musiała widzieć.
Nagle wielki okrzyk dał się słyszeć.
— Otóż to on!
Felicja zasłoniła ręką oczy w pierwszej ch wili; ale warczenie bębnów kuż koło jej uszu wstrząsnęło jej nerwami — ciekawość jakby chorobliwa ogarnęła