Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/389

Ta strona została przepisana.

ją — odsłoniła oczy — i wysuwając swą ładną główkę naprzód rzekła:
— No masz, mnie masz, jestem tu i widzę cię.
Zobaczyła coś niezwykłego — pogrzeb, jaki się widzi czasami, raz tylko w życiu. Oddawano honory temu zmarłemu w sposób przechodzący wszystko co w takiej okoliczności, próżność ludzka wymyślić może.
Pięć powozów żałobnych, zajętych przez księży poprzedzało pochód — następnie sześć koni czarnych, prawdziwe konie Erebu — ciągnęły karawan, cały przystrojony w frendzle srebrne, taśmy, kutasy — wieńce z dębowych liści otaczały literę M nad którą unosiły się korony — jakby koronowana śmierć, książęcą mitrą.
Na trumnie leżał pałasz, kapelusz haftowany złotem i insygnia godności zmarłego. Dziesięć kroków po za trumną postępowała służba księcia — nareszcie w pewnem oddaleniu oficer w paradzie niósł jakby wystawę orderów całego świata — krzyże, wstęgi aż kipiały przepełniając poduszkę czarną aksamitną, oszytą krepiną srebrną.
Mistrz ceremonii szedł na czele Ciała prawodawczego. Dwunastu deputowanych, a pomiędzy nimi wyniosła postać Naboba, przedstawiali protegowanych księcia, a obecnie ludzi bez przyszłości.
Nakoniec przyjaciele wybrani, w ścieśnionem kółku się prezentowali.
Wszyscy do tej chwili szli z odkrytemi głowami i pieszo, a cały szereg niezliczony powozów i karet, ciągnął się nieskończoną linią.
Gdy umiera rycerz wielki — jest obyczaj, że za konduktem idzie koń jego, wojenny towarzysz — ulubieniec bohatera — idzie on powoli, parska, bo ten przymus powolnego marsza niecierpliwi. Tu tego nie