Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/39

Ta strona została przepisana.

Nabob cierpliwie tę zbieraninę przy swoim stole, a w końcu nieznajomością stosunków łączył ogromną lekkomyślność i uczuwał potrzebę ciągłego otoczenia. Był już zresztą w Tunisie do tego przyzwyczajonym. W wspaniałym swoim pałacu na Bardo, przyjmował każdego, ktokolwiek z Francji przybył, począwszy od najdrobniejszego kupca, przywożącego swą pakę towarów do słynnych podróżujących artystów i generalnego konsula.
Niewtajemniczonemu byłoby trudno odgadnąć, gdzie się właściwie znajduje, tak rozmaitą była wymowa i jéj akcent, tak rozmaitymi były typy, fizjognomje i odcienia charakteru; jedni brutalni, barbarzyńscy, nieokrzesani, drudzy z piętnem wysokiéj cywilizacji — twarze boulewarowe zwykłe i miękkie jak zawcześnie dojozałe gruszki, tenże sam kontrast był także u służby. Zatrudniony jeszcze wczoraj w którymkolwiek hotelu kelner, kręcił się dzisiaj z bezczelną miną cyrulika między Etiopijczykami, albo stawał nieporuszony jak ogromny kandelaber z czarnego marmuru. — Z pewnością nikt nie byłby przypuścił — nie wiedząc o tém poprzednio, że się znajduje w samem pulsującém sercu, w punkcie zbornym modnego paryskiego życia: na placu Vendôme. Zupełnie to samo wrażenie robił widok stołu, zagranicznemi zastawionego potrawami: szafranowe i sardelowe sosy, skomplikowane bakalje tureckie przysmaki, pieczonemi migdałami garnirowane kury, a przytém banalna zastawa, pozłacana płyta przeraźliwy dźwięk nowych dzwonków — wszystko to przypominało raczej jakąś table d’hôte wielkiego hotelu w Smyrnie lub Kalkucie, albo salę jadalną wielkiego pozaatlantyckiego parowca.
Właściwie powinna była, rozmaitość gości, powiedziałbym niemal pasażerów, nadać uczcie żywy, wesoły, niewymuszony humor; tymczasem rzecz się miała przeciwnie. Wszyscy jedli z niemą prawie nerwowością, jeden