Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/395

Ta strona została przepisana.

— „Lazare! Lazare!“
A więc ten bogacz nosił słodkie imię Lazara — niodpowiedział — i zmykał uporczywie.
— Lazare! Oh! Lazare!
Jak niegdyś miał ochotę sponiewierać tego człowieka — lecz przypomniał sobie w jednej chwili wszystkie krzywdy, jakie tylekrotnie mu wyrządził — oraz te, które w przyszłości chętnie mu jeszcze wyrządzi — w czasie tego obrachunku ze sobą, uczuł żelazną rękę trzymającą go za kołnierz. Pot śmiertelny przebiegł mu po wszystkich członkach — twarz pożółkła mu więcej jeszcze — oczy biegały ze strachu, a rękami machał w koło siebie, by się obronić od ciosu.
— O nie obawiaj się — nie mam zamiaru nic złego ci uczynić — proszę cię tylko, byś zaniechał mnie prześladować.
Stanął, by złapać cokolwiek powietrza.
Bankier ogłupiały, wodził swemi okrągłemi oczami sowiemi — w obec nieoczekiwanej tej pokory.
— Słuchaj Lazare, ty jesteś mocniejszym odemnie w tym razie — chcę raczej powiedzieć w tych okolicznościach, w tej wojnie którą prowadzimy we dwóch od tak dawna. — Jestem do ziemi przyciśnięty ostatniemi wypadkami... Bądź wspaniałomyślnym, oszczędzaj mnie.
Każda żyłka drżała w tym południowcu, zmiękczonym obrzędami pogrzebowymi. Hemerling też nie był większym zuchem, — Ta muzyka żałobna — ten grób otwarty — te mowy — ta kanonada z moździeży — ta filozofia śmierci nieuniknionej — rozrosła do najwyższego stopnia grubego barona. Głos dawnego towarzysza obudził w nim tę odrobinę człowieczeństwa jaka znajdowała się jeszcze w tej trzęsącej galarecie.
Stary jego kolega! pierwszy raz po dziesięciu