Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/396

Ta strona została przepisana.

latach kłótni, spotkał go tak zbliska. Co to różnorodnych wypadków przypominały mu te rysy wydatne, te plecy szerokie, tak nie swojsko wyglądające w złotem haftowanem ubraniu. Widział jeszcze tę dziurawą kołdrę, która ich obydwóch razem przykrywała, gdy się położyli do snu na moście Sinaï. Przypomniał sobie, gdy się nieraz dzielili jednym kąsem chleba — a ich wycieczki wspólne na place targowe w Marsylii, gdzie kradli cebule i zjadali je następnie surowe ukrywszy się w rowie, piękne wspomnienia! równie miłe jak i te gdy im już fortuna zaczęła się uśmiechać i dobre kolacyjki wzajemnie sobie fundować już mogli, siedząc wygodnie, z łokciami opartemi na stole — i robili sobie zwierzenia nader ich obydwóch zajmujące.
Jak to można zrywać stosunki — gdy kto tak się dobrze i dawno zna. Jak kto żył ze sobą jak dwaj bracia bliźniacy — mający jedną i tę samę karmicielkę — nędzę, która ich zarówno przyciskała do swego łona.
Myśli te, możnaby długo analizować — lecz one lotem błyskawicy zawładnęły umysłem Hemerlinga. Bezwiednie niemal rękę swą ciężką położył na dłoni Naboba.
Coś zwierzęcego niemi poruszyło, coś silniejszego, niż ich wzajemne urazy — i ludzie ci, od lat dziesięciu nieustannie się prześladujący, wszystkich możliwych środków szukając, by się wzajemnie zgubić i zbeszcześcić — teraz zaczęli rozmawiać ze sobą całkiem otwarcie i przychylnie.
Między przyjaciółmi, którzy po długiem rozstaniu znów się spotykają — zdarza się najczęściej, że mając za nadto do mówienia — milczą. To był mniej więcej ten sam wypadek — ale Jansoulet trzymał silnie rękę bankiera, bojąc się by mu się nie wymknął — również