Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/399

Ta strona została przepisana.

czulić dawnego przyjaciela, na którym widok cmentarza robił nie miłe wrażenie.
— Słuchaj Bernardzie — wiesz o co idzie? Jeśli chcesz, żebyśmy byli w przyjaźni jak dawniej — żeby te zamienione uściśnienia ręki miały jakiś walor, jakąś trwałość, jakąś podstawę, to musisz uzyskać przebaczenie mej żony. Bez tego zgoda nasza jest niemożliwą... Niech chwila ta ci się uprzytomni, jak panna Afchin nam pokazała drzwi. Czemu na to zezwoliłeś, hę?... Ja również — gdyby mi Marya powiedziała po powrocie moim do domu „ja nie chcę słyszeć o odnowionej przyjaźni“ — to moje usiłowania szczezły by na niczem — bo żadna na kuli ziemskiej przyjaźń nie zastąpi spokoju domowego.
— Więc cóż mam począć? Zawołał zaniepokojony Nabob.
— Ja ci tę rzecz ułatwię — Baronowa przyjmuje w swoich salonach.
Przyjdź którego dnia z twoją małżonką, i zróbcie jej wizytę — a następnie ona was zaprosi na wszystkie swoje soboty, na których zgromadza się najlepsze towarzystwo Paryża. O przeszłości ani się wspominać nie będzie. Panie będą rozmawiać o gałgankach, i toaletach — i o tem jeszcze, o czem kobiety najlepiej rozmawiać lubią o ploteczkach. I w ten sposób będzie wszystko załagodzone. Będziemy znów przyjaciółmi jak dawniej; a chociaż wpadłeś w błoto — to z niego wyjdziesz.
— Ależ kiedy ja w nim jestem po same uszy, rzekł Nabob podnosząc głowę do góry.
Teraz znowu maleńkie czarne źrenice Hemerlinga ułonęły w tłustych policzkach — jak dwie muchy w maśle. Po czem odezwał się.
— Ty u licha nie umiesz maskować gry, i to cały