Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/40

Ta strona została przepisana.

drugiego pokryjomu szpiegując, a nawet z oczu najwięcéj ze światowością i jéj formami obznajmionych, którzy się najwięcéj swobodnymi być zdawali, wyczytać można było pewien niepokój — jakieś febryczne zakłopotanie wskutek świdrującej myśli — w nieoznaczonych zamiarach; mówili nie odpowiadając i słuchali nie rozumiejąc ani słowa z tego, co do nich mówiono.
Wtém otworzyły się nagle drzwi wchodowe jadalni.
— A, otóż i Jenkins — zawołał uradowany Nabob. Jak mi się masz kochany doktorze, stary, poczciwy koleżko?
Podczas gdy zewsząd wyciągnięte ręce witały przybyłego, malowało się na twarzach pytanie: „poco ten, tu jeszcze przybył? wszakże nas i tak już za wielu... Po oficjalnym uśmiechu i po przywitaniu silném uściśnieniem ręki przez gospodarza, usiadł Jenkins obok Monpavona przed nakryciem, które jak w table d’hôte, w mgnieniu oka bez poprzedniego rozkazu na stole się zjawiło.
Ta postać odbijała jaskrawo od wszystkich tych febrycznie zaniepokojonych ludzi — wybitną jéj cechą był spokojny, zadowolony umysł, serdeczna wesołość i owa uprzejma na każdą rozmowę godząca się dobroduszność, która Irlandczykom przydomek „Gaskończyków“ zjednała.
— Czyś pan czytał, panie Jansoulet?
— Co takiego?
— Jak to! więc pan jeszcze nic nie wiesz? Nie czytałeś pan dotąd, co o nim dzisiaj rano w „Messager“ napisano?
Nabob zarumienił się jak dziecko z radości.
— Na prawdę, pisano o mnie w „Messager?“ zapytał z promieniejącém z wewnętrznego zadowolenia okiem.
— Dwa zapełnione łamy, nie pojmuję, dla czego panu Moessard swego artykułu do odczytania nie przesłał.