Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/401

Ta strona została przepisana.

wstrzymanym, gwałtownym śmiechem, że ten aż odbijał się po sklepieniach mogilnych, nieprzyzwyczajonych do podobnego nieuszanowania.
— Ha! ha! ha! Moje sumienie człowiek rzetelny. — Bawisz mnie doprawdy — czy ty nie wiesz, że to sumienie tak subtelne jest w mojej kieszeni — i że... tu umilkł oglądnął się po za siebie... coś posłyszał:
— Co to jest? zapytał.
Było to echo — tu i owdzie powtarzające śmiech barona — wyglądało to, jakby nieboszczyki, śmiali się również z owego sumienia tak osławionego pana Merquier.
— Pójdźmy już — jakoś się robi chłodno.
Idąc, rozmawiali dalej — Hemerling tłómaczył, że są na wszyśtko sposoby — zamiast mu dać po prostu wór złota, co się mogło nie udać — to trzeba wybadać jego słabe strony. Człowiek ten przepada za obrazami — a więc kupuje się pyszne jakie płótno sławnego mistrza — zawieszasz go w jego gabinecie — I już go masz!... Zresztą zobaczysz — poznam cię z nim i pokażę ci jak się takie sztuczki urządza.
Uszczęśliwiony uwielbieniem, i podziwem jaki wzbudzał w Nabobie, udającym jeszcze więcej, niż czuł w rzeczywistości, by pozyskać sobie tem pewniej bankiera.
A widzisz — widzisz czem się głównie trzeba zajmować w Paryżu — zachowaniem pozorów — w tem jest cały sekret... Ty to sobie lekko traktujesz — Idziesz tu i tam — gadasz niepotrzebne rzeczy — opowiadasz dobrodusznie wszystko o sobie — to cię zgubiło mój poczciwy Bernardzie.
Stanął chwilę, by się wysapać — nadto się zmęczył — w jednej godzinie, więcej wyekspensować