Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/402

Ta strona została przepisana.

słów — i więcej się nachodził — niż przez rok w zwykłych warunkach.
Postrzegli, ze przypadkowo zatrzymali się przed grobowcem familijnym książąt Mora — na wzgórku zbudowany — z widokiem otwartym na Paryż — spojrzeli na te wieże, na te budowle rysujące się w oddali — na te kominy buchające parą — dobrze wybrane miejsce, na wieczny spoczynek... Niebo się rozpogodziło po deszczu — niebo cieniowane różnobarwnie przy schyłku dnia — w tym zmroku, cztery figury alegoryczne na nagrobku wyrażające różne skale smutku i żałości, wydawały się o wiele większe, i wspanialsze niż przy świetle dziennym. Nic tam już nie pozostało z wrażeń pogrzebu — z tej całej wystawy żałobnej przed godziną praktykowanej — nic — trochę ziemi podeptanej w około — murarze tylko, rozmawiając obojętnie, kończyli swą robotę.
Nagle drzwi metalowe od grobowca zatrzaśnięto z hałasem — i obecnie Mąż Stanu — minister, został na prawdę sam — sam na wieki — w ciemności podziemia... Zmrok zapadł — słychać tylko było łomot latających ptaków nocnych — i głosy dozorców cmentarza Peré-Lachaise, którzy zapowiadali zamknięcie bramy.
— Chodźmy, rzekli obaj towarzysze — przejęci na wskroś wrażeniami, i zimnem powietrzem.
Hemerling rozwijając dalej myśl swą, która mu utkwiła w umyśle — rzekł wskazując ręką na grobowiec:
— Ten to był mistrzem w zachowaniu pozorów!
Jansoulet pomógł mu do zejścia.
— Był on silnym bez wątpienia — lecz ty nie ustępujesz mu w niczem... mówił te słowa akcentem gaskońskim.