Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/405

Ta strona została przepisana.

omieszkali też nigdy odwiedzić małżonkę wszechpotężnego bankiera; i stary pułkownik Brahim, pełnomocnik Beya — z swoją płaską twarzą, i ukośnemi oczami, odbywał najsumienniej co sobotę swoją drzemkę na kanapie w kącie salonu.
— Twój salon czuć juchtem, moja córeczko — mówiła stara Dijon — do nowej Marji — którą trzymała do chrztu z panem Merquier; mimo to, obecność nieunikniona, licznych heretyków, żydów, muzułmanów — co gorzej, renegatów — kobiet owieszonych złotem i świecidłami — nie przeszkadzała bynajmniej arystokratycznym mieszkańcom z przedmieścia Saint-Germain, do uczęszczania stale w salonach baronowej — otaczali ją nieustannie, czuwali pilnie nad młodą Katechumenką. Szczególnie damy wielkiego świata bawiły się nią jak cackiem — jak laleczką potulną — i posłuszną, którą chwaliły się jak swem dziełem — cytowały jej skropuły ewangeliczne, tak społeczne z dawnem jej życiem. Być może, że czcigodne opiekunki żywiły w swych pobożnych serduszkach, nadzieję nowych zdobyczy dla kościoła katolickiego, z pośród wchodniego tego świata. Następstwa takich słodyczy ośmiechały się im — było to niesłychanie miłe widowisko — te zebrania w kaplicy Misyjnej — ten chrzest neofitki — przypominający pierwsze czasy chrześcijaństwa — i przenoszący myśl ku brzegom Jordanu. — Następnie pierwsza komunia, wzruszająca najwięcej zatwardziałych grzeszników, lub niedowiarków. — Następnie bierzmowanie. — Ma się rozumieć że wszędzie chrzestne matki musiały towarzyszyć nowicjuszkom — bo jak nie wspierać tych młodych dusz, na tej świętej drodze — a przy tem nieomieszkały dobrać dla siebie stosownej do okoliczności toalety.