Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/410

Ta strona została przepisana.

bladość klasztorną — a oczy huryski. Włosy lśniące czarne, ujęte w sploty nad śnieżnem czołem, niskiem i niewinnem. Czoło to harmonizowało z maleńkiemi wąskiemi ustami tajemniczemi, które nic nie umiały powiedzieć z przeszłości swej. Niewiedziała ona nawet kiedy się urodziła i czy kiedy była dzieckiem.
Niezaprzeczonem jest, że jeśli potęga złego, bardzo rzadka u kobiet, z przyczyny ich nadzwyczajnej wrażliwości, mogłaby bezwzględnie owładnąć duszą — to byłaby niezawodnie rozkrzewiła się w osobie tej niewolnicy — urobionej z podłości i pychy — przewrotnej, lecz panującej nad sobą.
Niktby się nawet domyślił, co nią w obecnej chwili miotało — patrząc na klęczącą u stóp księżnej osoby całkiem bez pretensyi, o której pani Fernberg mówiła zawsze: „no jeśli ta wygląda na księżnę?„
— Oh nie odjeżdżaj jeszcze chrzestna matko! błagała baronowa.
I tysiącem pieszczot, pocałunków, wystudjowanych przymileń, usiłowała zniewolić księżnę by została dłużej — tając przed nią ma się rozumieć, że potrzebną jest jej do ogólnego tryumfu w chwili gdy się podwoje otworzą i wejdzie przejednana już pani Jansoulet.
— Kiedy bo — broniła się stara matrona pokazując oczyma biskupa o siwej brodzie — muszę tego biednego monsigniora do Grand Saint Christophe zaprowadzić dla zakupienia medali. On by sobie tam bezemnie nie dał rady.
— Ale kiedy ja proszę... chcę koniecznie... jeszcze kilka minut.
Już godzina piąta — a gruba Achin nie przybywała. Przyjaciółki zaczęły śmiać się z po za wachlarzy. Szczęściem dano herbatę — wina hiszpańskie,