Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/414

Ta strona została przepisana.

Powiedziano jej — ale ona się zajęła całą tą głupią sztuką. I głosem na w pół śpiącym rzekła.
— To pójdziemy jutro.
— Jutro! Ależ to niemożliwe!... oczekują nas dzisiaj.
— Wizyta niesłychanej doniosłości.
— Do kogo?
— Do Hemerlingów rzekł, po chwilowym namyśle.
Podniosła na niego zadziwione oczy, myśląc, że żartuje.
Natenczas opowiedział jej swe spotkanie z baronem na pogrzebie Mora i układ jaki zawarli między sobą.
— A to idź sam, jeśli chcesz — ale widać że nie znasz mnie dobrze, jeśli sądzisz żebym ja — z domu Afchin — kiedykolwiek poniżyła się do tego stopnia, bym odwiedziła tę niewolnicę.
Przezorny Cabassu, wadząc na co się zanosi, wyniół się cichutko z zeszytem komedji pod pachą.
— A więc widzę, że niemasz pojęcia — mówił Nabob do żony — w jakiem jesteśmy położeniu. — Słuchaj przeto!
Nie zwracając uwagi na panny służące i na murzynki, kręcące się nieustannie, które obyczajem ludzi ze wschodu nie uważał za ludzi — przedstawił swej żonie smutny stan swych interesów — majątek cały zagrabiony — kredyt stracony — egzystencja w zależności od wyroku sądowego i nadto wszystko wpływ nieograniczony Hemerlingów u prokuratora. Pozostało tylko złożyć w ofierze całą miłość własną, dla wszechpotężnego interesu i dla możliwego ratowania się.
Mówił z zapałem, spodziewając się przekonać ją, lecz ona całkiem spokojnie, jakby tu chodziło o rzecz małej wagi — odpowiedziała stanowczo i krótko:
— Nie pójdę.