Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/419

Ta strona została przepisana.

fotelem — patrz, czeka na mnie masa zajęcia — muszę wysłać korespondencje.
Ya didou, Mouci — spróbował żartować biedny Nabob, przypominając mu żargon z dawnych czasów, którym kiedyś udało mu się rozbroić dawnego towarzysza. — A cóż będzie z naszą wizytą do pana Merquier? — Przypominasz sobie, żeśmy się umówili co do obrazu. — Którego dnia zechcesz?
— Ach! tak — prawda... niewiem kiedy, napiszę ci — do widzenia!
— Ale pamiętaj że to pilne.
— No... no... już ja ci napiszę — żegnam cię — niemam czasu.
Dwa dni później Nabob otrzymał kilka słów od Hemerlinga — tem pismem zabazgranem, jemu właściwem — ortografia odpowiadała w zupełności kaligrafii — trzeba było odgadywać słowa i domyślić się treści.
Lecz to wyrozumiał aż nadto dobrze, że Hemerling nie może mu towarzyszyć do pana Merquier, z przyczyny nawału swoich własnych zajęć — że zresztą będzie jeszcze skuteczniej, jeśli sam tę wiżytę odbędzie, bez świadków, i t. p. podpisano Hemerling. Pod tem post-scriptum, innem pismem — cieniutkiem powłóczystem, lecz bardzo czytelnem: „Obraz powinien być religijny o ile możności“.
Co tu myśleć o tym liście — co wnioskować? Czy on oznacza szczerą życzliwość — czy też grzeczny sposób wycofania się — bądź co bądź nie było wyboru — chwila stanowcza zbliżała się, wahanie już było nie na czasie — wypadki nagliły. Jansoulet uzbroił się w odwagę — nie miał śmiałości do tego p. Merquier — lecz mimo to poszedł do niego pewnego rana.
Nasze wyjątkowe miasto Paryż jest zlepkiem ca-