Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/42

Ta strona została przepisana.

miejsce matki.“ Po pompatycznym opisie wspaniałego zakładu w Nanterre następował panegiryk na cześć Jenkinsa i apoteoza Naboba: „O, Franciszku Jansoulet, ty dobroczyńco maluczkich...“ Ciekawąby było przyjrzeć się gniewnemu oburzeniu całego towarzystwa: „cóż to za intrygant ten pan Moessard... co to za bezwstydne pochlebstwo“ i przytém usta obecnych skrzywił wzgardliwy, lecz zarazem zazdrosny uśmiech. Najfatalniejszém atoli było to, że trzeba było bić brawo i udawać zachwyconych, gdyż nerwy pana domu nie zobojętniały jeszcze na tego rodzaju kadzidła; wziął też zupełnie na serjo tak artykuł jak i wywołane nim oklaski. Szeroka jego twarz promieniała za każdém słowem. Jakże często marzył w obczyźnie o takich pochwałach paryzkich dzienników, jak często pragnął dobić się także jakiego znaczenia w tém pierwszém towarzystwie świata, na które oczy wszystkich jak na słońce jakie się zwracało. Teraz marzenia zamieniły się w rzeczywistość, spuścił oczy na płytę ogromną złota, na resztki kosztownego śniadania, na wspaniałą posadzkę komnaty, która tak była wielką, jak kościółek w rodzinnéj jego wiosce, i wsłuchiwał się w ponury szmer toczącego się po ulicy życia paryzkiego, z tém głębokiém przekonaniem, że wkrótce jako ważny czynnik wpływowy w niém weźmie udział. I podczas gdy się napawał tém błogiém uczuciem, gdy pieścił ucho czarownym rytmem stosowanych do siebie hymnów pochwalnych, rozwinął się powoli przed ukołysaną jego myślą obraz przeszłości — nędznie przeżyte lata dziecinne, awanturnicza, niemniéj politowania godna młodość, straszne dni głodu, noce bez dachu... Potem nagle wzmogło się pełne radości jego uczucie do wybuchu, który to, mianowicie u południowców, zmusza do głośnego myślenia, a wyrzucając niejako ciężar pierś mu gniotący, zawołał mimowoli: