Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/422

Ta strona została przepisana.

Deputowany klerykalny miał podwójny wzrok — jeden wydawał się z poza okularów błyszczący, lecz tajemniczy, nieodgadnięty — drugi niedowierzający, a wpijający się niemal w tego, z kim mówił.
Po przyjęciu niemal przyjaznem — prawie przychyliłem, adwokat wskazał Nabobowi fotel obok biura, przy którym siedział — odesłał służącego, polecając mu by nie przychodził, aż na niego zadzwoni — po składał papiery leżące przed nim — i założywszy nogę na nogę, oparł brodę na ręce — w ten sposób przysposabiając się do uważnego słuchania sprawy, wzrok utopił w zielonej portjerce, wiszącej na prost jego oczu.
Chwila była ważna, stanowcza, decydująca — Jansoulet nie mógł się dłużej namyślać. — Miał tę samą pretensję, jakiej ulegał nieboszczyk Mora; że znał się na ludziach. Był pewnym, że zaufanie jakie uczuwał dla tego człowieka, nie zawiedzie go. Więc zmienił w jednej chwili taktykę — odrzucił chytrość i dwulicowość podstępną — i zaczął w ten sposób:
— Niech to nie dziwi szanownego kolegę, że przy chodzę wprost do niego, zamiast przeczekać aż sprawa moja koleją rzeczy przejdzie w jego ręce. Tłumaczenie, jakie mam zamiar przedstawić panu, jest tej natury, że nie mógłbym go wygłosić w obecności ogólnego zebrania — raczej jako zwierzenie, jako poufne zeznanie, mogę go zastosować w obecnej chwili.
Pan Merquier spojrzał z poza okólarów niespokojnie — widocznie niespodziawał się słyszeć tego ustępu.
To jest — ciągnął dalej Jansoulet — ja nie mam zamiaru dotykać najważniejszej sprawy... Raport pana, o tem nie wątpię, jest bezstronny i prawy — tak jak go sumienie własne panu podyktowało. —