Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/425

Ta strona została przepisana.

swem zaufaniem — nie zawiedziesz się pan na mnie, ale pan jeszcze, jak dotąd nic nie powiedziałeś — jeszcze nic nie słyszałem.
Nabob oczekiwał — że mowa jego tak wylana, tak pełna zapału znajdzie współczucie w duszy słuchacza — że pan Merquier uściśnie mu rękę serdecznie uspokoi go — lecz ta oziębłość, ten wzrok obojętny odebrał mu resztę odwagi do wypowiedzenia interesu, zdawało się mu że jest natrętnym, że nic mu nie pozostaje, jak tylko oddalić się — w stał w myśli pożegnania, lecz zatrzymano go.
— Ale niech no pan zaczeka — szanowny kolego, cóż pana tak nagli do odejścia... Jeszcze chwilę niech się pan zatrzyma... proszę... bardzo mi przyjemnie rozmawiać z człowiekiem tak miłym — tem więcej że mamy wiele wspólnych łączników... Nasz przyjaciel Hemerling mówił mi, że pan znasz się na obrazach, że się niemi zajmujesz, tak jak i ja.
Jansoulet zadrżał. Te dwa wyrazy „Hemerling i obrazy“ wymówione równocześnie, naprowadziły go na domysły nie miłe, przed któremi bronił się przed chwilą, teraz mógł znowu wątpić — posądzać — lecz czekał jeszcze dalszych słów... Proszono go bardzo uprzejmie, czyby nie było możliwem zwiedzić galerję, o której tyle słyszał.
— Ależ i owszem — rzekł Nabob — będzie to dla mnie nader zaszczytnem — ale ponieważ była to jego słaba strona ten zbiór obrazów, więc próżność jego była połechtaną umiejętnie. Zaczął się rozglądać po ścianach i rzekł:
— Ale i pan ma tu piękne kawałki.
— Oh! odparł tamten skromnie — zaledwie kilka płócien... To teraz taka droga rzecz, obrazy... To są gusta za kosztowne do zapokojenia... nie na moją