Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/429

Ta strona została przepisana.

Nie dziwiono się w hotelu temu zjawisku nieznanej osoby. — Odkąd Jansoulet został mianowany deputowanym z Korsyki — widziano niejednokrotnie postacie dość dziwaczne, zajeżdżające do hotelu. Służba przeto patrzyła obojętnie na nowoprzybyłą.
— Jak to, więc pana nie ma? rzuciła pytanie jakby prostym całkiem, pospolitym czeladnikom — a nie fagasom wygalonowanym, wytwornego domu paryskiego.
— Nie... niema pana — powtórzono.
— A dzieci?
— Uczą się — nie można się teraz z niemi widzieć?
— A pani?
— E pani spi — przed trzecią nie można wejść do jej pokoju.
To zadziwiło prostego stanu kobietę, żeby kto tak długo leżał w łóżku. Ale zdrowy rozum, który niekiedy bardzo dobrze zastępuje wykształcenie — podyktował jej, że przed sługami nic się nie mówi osobistego — zapytała tylko jeszcze o Pawła Géry, z którym chciałaby się widzieć.
— Ten jest w podróży...
— A Bompein Jan-Baptiste? gdzie jest?
— Z panem na posiedzeniu.
Zmarszczyła grube brwi.
— To wszystko jedno... proszę wynieść mój kufer na górę.
I z filuterną miną — jakby się zemścić chciała, zuchwałą postawę sług — rzekła:
— Ja jestem matką waszego pana.
Kuchciki i furmani rozstąpili się natychmiast, pan Barreau zdjął czapkę.
— Mnie się też dobrze zdawało, że gdzieś widziałem szanowną panię.