Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/433

Ta strona została przepisana.

— Ja pani — jestem profesorem.
— Jakto profesorem? Ty? rzekła pełna zdziwienia — ale nie miała śmiałości zapytać go — czego mianowicie uczył. I Cabassu chcąc czem najprędzej zmienić przedmiot rozmowy — zapytał.
— Czyby pani sobie nie życzyła żebym poszedł po dzieci — prawdopodobnie nie powiedziano im że przyjechała Babunia.
— To ja sama nie pozwoliłam przyrywać im lekcyi ale słuchaj — zdaje mi się że już skończono.
Z poza drzwi dawały się słyszeć niecierpliwe tupania nóg — właściwe uczniom chcącym się wydobyć na wolność, z rąk nauczyciela. I staruszka napawała si§ tym hałasem, nie chcąc samej przyspieszyć chwili przywitania... Nareszcie drzwi się rozwarły. Najpierwszy ukazał się profesor.
Ksiądz z szpiczastym nosem — z wystającymi kościami u twarzy. W niełasce u biskupa, zanadto dumny by się upokorzyć — wolał opuścić djecezyją i szukać zajęcia po za sprawami służby kościelnej — był przeto bardzo szczęśliwy gdy dostał posadę nauczyciela u pana Jansouleta.
Z powagą i przejęciem się ważnością powołania tych prałatów co to wychowywali młodych Delfinów Francyi — pan nauczyciel prowadził za sobą trzech chłopaków, nader wymustrowanych, wyfryzowanych — w rękawiczkach, kapelusikach okrągłych — z torebkami skurzanemi z boku — surduciki kruciutkie — i pończochy czerwone ogromnie długie opinały się na cieniutkich nóżkach. Wyglądali w tym stroju na welocepedystów mających siadać na siodełka.
— Moje dzieci, rzekł Cabassu jako człowiek domowy — oto jest pani Jansoulet — wasza babka, która przyjechała do Paryża, jedynie, aby was zobaczyć.