Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/437

Ta strona została przepisana.

— O nie trudź się — sługusy — ty wiesz że ja tego cierpieć nie mogę. Mam język — to się po drodze spytam ludzi, gdzie to jest.
Spróbował jeszcze jednego fortelu, by Ją odwrócić od powziętego zamiaru.
— Strzeż się pani — rzekł — Jego nieprzyjaciele będą mówić przeciw Niemu w Izbie i to będzie dla pani niewypowiedzianie przykre.
Macierzyńskiej dumy uśmiech przebiegł po jej ustach mówiąc:
— A czy ja to nie wiem co mój syn wart, blachy powód nie jest wstanie mnie przekonać przeciw niemu. Trzeba by chyba być niewdzięczną matką.
I poprawiając na sobie ubiór wyszła.
Z głową podniesioną w górę, wyprostowana, szła staruszka odważnie, pod wielkie arkady które jej wskazano. Trochę zaniepokojona turkotem nieustannym powozów — odmiennym od warczenia wrzeciona, jedynego hałasu jaki słyszała od lat piędziesięciu, myślała nieustannie teraz, o tych nieprzyjaciołach, o tem prześladowaniu — o tajemniczych słowach księdza — o uwagach zbyt gorzkich tego Cabassou. Widziała w tem wszystkiem wytłumaczenie, czarnych przeczuć, tak ją męczących, że aż wbrew zwyczajom, opuściła dom, obowiązki — by się przekonać, czy co nie zaszło złego, w życiu jej syna. Rzecz szczególna że odkąd fortuna z rogu obfitości wysypała na nich swe złote dary — nie miała chwili spokojnej, bo wciąż się jej zdawało że nagła zmiana nastąpi — i zniknie ta świetność jak mgła. — Kto wie czy już teraz to nie nastąpi. — Tu dla osłodzenia sobie cierpkich przeczuć — pomyślała o tym wnuku tulącym się do niej — i szepnęła sama do siebie.
— Mój ten pieszczoszek maleńki!