Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/449

Ta strona została przepisana.

Bardzo pobieżnie opowiedział swe życie — swój wyjazd na Wschód — swoje zajęcia.
Wyglądało to na opis jaki z ośmnastego wieku, gdzie jest mowa o korsarzach dzikich — rzucających się w otchłań niebezpieczeństw — przebywających morza bez namysłu i kończących na tem że porywają sułtankę i przywdziewają turban.
— Ja — mówił Nabob z swoją zwykłą miną dobroduszną — ani nie wykradałem sułtanki — ani też nie przywdziałem turbanu by się zbogacić. Tylko do tego kraju, gdzie przeważnie panuje niedołęztwo i gnuśność przywiozłem żywość i czynność niespożytą Francuza, południowca — i w kilku latach udało się mi zebrać majątek, z szybkością klimatyczną tego gorącego kraju — w którym kwiaty wyrastają i okwitają w jednej nocy — a z drzewa jednego tworzą się lasy — lecz jestem pewny że żaden wybraniec losu tak nie użył grosza, jak ja — powinni mi byli przeto darować i nie zazdrościć tego powodzenia — skoro wielu korzystało z takowego. — Lecz przeciwnie świat nie dał się niczem przebłagać. — Dzika zawiść ścigała mnie wszędzie.
Tak — miał słuszność... Za tyle złota rozrzuconego na wszystkie strony — zamiast wdzięczności, płacono mu jedynie wzgardą i nienawiścią. Nienawiścią! i za co? Za to, że był bogatym tylko — innego powodu nie było, lecz ten wystarczał za wszystkie winy za wszystkie zbrodnie.
— Panowie! krzyczał Nabob z zaciśniętemi pięściami — znałem ja nędzę — toczyłem z nią walkę — szedłem z nią w zapasy — i zaiste straszna to walka przysięgam wam. — Lecz bronić się bogactwu — osłaniać swój honor — swój spokój przed gnietącą