Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/462

Ta strona została przepisana.

Co począć?
Pomyślała w pierwszej chwili o synie — lecz cóż mu powiedzieć? że ojciec jego ją porzucił nikczemnie. — O! nie tego nie może mówić. Cóż więc jej pozostawało — śmierć jedna — więc tym sposobem przed wstydem, przed ludzką obmową, przed nędzą. Umrzeć... ale jak? gdzie? przypominała sobie wszystkie rodzaje śmierci — podczas gdy natura tryskała życiem, gdy ulice wrzały rozmową przechodniów — ona szła myśląc o innym świecie — przechodziła teraz przez Magdalenę, gdzie się odbywa prawdziwy targ kwiatowy — goździki i róże, aż odurzają swym zapachem — tualety wspaniałe ocierają się o nią — nieraz ktoś znajomy się przemknie witając ją mimochodem.
Nagle przestraszyła się myślą że kto jeszcze, domyśli się czego, widząc ją tak pomięszaną biegnącą jak szalona — zwolniła kroku — przeminiając go na spacerowy — zatrzymywała się przed wystawami — nic nie widząc. — W miejscu kapeluszy, gazy, kwiatów sukien powłóczystych tam rozłożonych — widziała swoją postać bladą na marach — w jakim hotelu — wśród obojętnych ludzi.
Z głową przepełnioną temi myślami — odeszła do wystawy z miną kobiety światowej która się odrywa od tych rzeczy nęcących by nie zakupić wszystkiego — wtem na rogu ulicy spotkała margrabiego de Montpavon uosobienie szyku i wytworności, z kwiatkiem przy surducie — zerwał kapelusz z tą galanteryą, a razem uszanowaniem, zazdrość budzącemu kobiet, którym się ukłon taki niedostaje w udziele. — Ona odpowiedziała lekkim skinieniem głowy i nieznaczniejszym jeszcze uśmiechem — prawdziwy ukłon wykwintnej paryżanki. Któżby się był domyślił widząc