Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/466

Ta strona została przepisana.

Kupcy widząc takiego pięknego, wspaniałego człowieka, biorą go za sławnego jakiego aktora, który przed rozpoczęciem przedstawienia — używa hygienicznej przechadzki...
Wiatr poczyna być co raz chłodniejszym — zmrok zapada — Montpavon zostawia za sobą światłem promienne miasto — wchodzi w ponurą ciemność.
Tak w życiu; człowiek zostawia po za sobą młodości sny złota, marzenia — a wstępuje w rzeczywistość bez uroku, bez jasnego promienia — ogląda się za przeszłością i żałuje, że tyle zmarnował lat nadaremnie.
Pan Montpavon idzie na śmierć! Wchodzi w labirynt ulic — i uliczek — turkot omnibusów mięsza się z hasłem pracujących rzemieślników. Kominy fabryk buchają dymem — tu ludność za pomocą rzemiosł — i trudów pracy, walczy... i zwycięża nędzę.
Zimno — dreszcz przechodzi margrabiego — ale i to mija — nareszcie staje. — Między sklepem węglarza — a warsztatem stolarza, przed którym oparte o ścianę suszą się deski — jest obszerna brama oświecona ogromną latarnią — na której wypisane dużemi literami słowo: Łazienki.
Wchodzi więc w bramę — przechodzi przez dziedziniec, czy rodzaj ogródka — gdzie słyszy wodę szemrzącą po kamieniach — oto jest miejsce straszne oddalone, którego szukał. Któżby ośmielił się nawet przypuszczać, żeby tu margrabia de Monpawon poszedł się kąpać. — „Poszukują mnie trochę“ — pomyślał — zamówił kąpiel, a tymczasem, mnie wszystko będzie gotowe oparł się w otwartym oknie na rękach i palił wonne cygaro.