Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/467

Ta strona została przepisana.

Obok łazienek, znajduje się duży plac gdzie stoi kasarnia straży ogniowej — z po za muru widzi się szczyty rozlicznych pomp, węży, drabin — wygląda to na szubienice stojące w rzędzie — nareszcie słyszy, trąbki — sygnały — to mu przypomina jak temu lat trzydzieści będąc w Algierze bawił się temi samemi dźwiękami. Przybycie Mora do regimentu stanęło mu przed oczyma w tej chwili — a pojedynki... a wycieczki urocze... Oh! jakże wtenczas życie poczynało się pięknie... co za szkoda że te przeklęte karty...
— Kąpiel gotowa — rzekł posługacz.
Równocześnie pani Jenkens, blada bez tchu, wchodziła do zakładu fotograficznego Andrzeja — serce matki ciągnęło ją do tego zakątka — aby raz jeszcze przed śmiercią zobaczyć syna — i uściskać go. Drzwi były zamknięte na klucz — lecz ona miała zawsze przy sobie drugi. — Rada była temu, że go nie zastała w domu — wypocznie sobie — i zatrą się na twarzy wrażenia doznane przed chwilą. Nie było nikogo w mieszkaniu — ale na stole musi się znajdować słówko dla niej — które zawsze zostawiał odchodząc jeśliby matka przyszła go zobaczyć, żeby wiedziała gdzie on jest — i poczekała na niego. — Odwiedziny te jednak, z przyczyny tyranii Jenkinsa coraz rzadszemi się stawały. Dwie te istoty, matka i syn, kochały się czule, mimo prześladowania i śledzenia ich nieustannego.
„Jestem na próbie mej sztuki — mówił dziś bilecik odnaleziony — przyjdę o siódmej”.
To wieczne oczekiwanie syna, chociaż już nie była u niego trzy tygodnie — wywołało u matki strumień łez — zaszlochała biedna kobieta z całej piersi.
Uspokoiwszy się trochę — rozglądnęła się po tej