Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/468

Ta strona została przepisana.

małej izdebce, w której syn pracował. — Zdawało jej się, że jest na jakimś lepszym świecie, tak odmiennym od tego, w którym żyła. Tak tu było jasno, zacisznie — podniosło. Skromne urządzenie — ściany zdobne tylko jednym portretem matki — drugi stał w mniejszym formacie w złotych ramkach na biurku. Wyjątkowy kącik dla słońca pomyślała — cały Paryż już czarny — a tu promyczek się przeciska — i jasno jest jeszcze. — Zajrzała do drugiego pokoju — toż samo ubóstwo — taż sama czystość i porządek — na kominku dwa bukiety z hijacyntów — nie kosztowne, bo całe wózki przepełnione tym kwiatem włóczą się co rana po ulicach.
Czemuż ona nie dzieliła z synem tego życia pracowitego i skromnego — czemu poddawała się tej tyranii — czy dla zbytku który ją otaczał. — Oh! jakże teraz nędznem jej się to wydało. Uprzytomniła sobie niebawem jak by to było dobrze — gdyby jej łóżko było w jednym kąciku — w innym fortepian — jakby zarabiała dając lekcye — i otaczała syna opieką i wygodami życia.
Dla kogoż się poświęcała? dla człowieka który prawdopodobnie ją nie kochał, skoro ją porzucił.
Podczas gdy tak rozważa te okoliczności, wśród ciszy wieczornej i ciszy domu — usłyszała głosy z pierwszego piętra ją dochodzące — swawolne, młode jakieś towarzystwo, powróciło z przechadzki gwarząc i śmiejąc się.
— Ah! teraz przypomniała sobie, zwierzenia Andrzeja w ostatnim liście w którym jej mówi o swojem szczęściu — o narzeczonej. Stara się rozróżnić między temi głosami, który jest Elizy — przyszłej synowy, której nie zna — i nigdy znać nie będzie. Myśl ta do reszty wydziedziczają, jako matkę — chciałaby być odważną w ostatniej godzinie. — Lecz nie może — płacze więc i płacze.