Ostatnie kartki.
Zaznaczam na tem miejscu pobieżnie i drżącą ręką — ostatnich dni wypadki — których padłem ofiarą. Wypadki straszne — przerażające, — Teraz to już na prawdę przepadł Bank Ziemski — a z nim moje ambicye — moje marzenia o przyszłości...
Protesta, porwane przez policją — wszystkie nasze książki u sędziego śledczego — miła rzecz. — Dyrektor nasz, drapnął — radca Bois-Landry w Mazas, drugi radca Monpawon, gdzieś przepadł. W głowie mi się miesza w obec tych katastrof...
A pomyśleć sobie, że gdybym był poszedł za głosem zdrowego rozsądku, byłbym sobie od sześciu miesięcy, najspokojniej w świecie siedział w Montbars — uprawiając moją winnicę. I niemiałbym innego kłopotu jak przyglądać się co dnia rumieniącem się gronom, pod wpływem poczciwego burgundzkiego słońca, i zbierać po zachodzie ze szczepów te ślimaczki szare, które są przewyborne w potrawce — lub smarzone.
Przy oszczędności i pracy, byłbym sobie zbudował na wzgórku altankę, z pięknego kamienia suchego, jaką posiada mój sąsiad pan Chalmette — gdzie bym sobie zawsze szedł na siestę poobiedną — i słuchałbym z tamtąd jak przepiórki śpiewają na około winnicy.