Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/479

Ta strona została przepisana.

wytrzeszczając swe czarne okrągłe oczy — że można być pewnym, żeby gotową była to zrobić — ta mała Korsykanka.
Trzeba rzeczywiście być zręcznym i wyszczwanym — żeby tak oszołomić nie tylko wszystkich w mieście — ale nawet w domu przed żoną grać komedję — w domu gdzie najzręczniejszy zapomni się i jest sobą choć czasem.
Przeklęty dyrektor!
Tym czasem, im wszystkim jest lepiej jak mnie — Boi-Landry w Mazas, każe sobie przynosić wytworne jedzenie z hotelu Angielskiego — a biedny Passajon, żyje resztkami pozbieranemi w kuchniach. Ale nie skarżmy się. Są jeszcze od nas nieszczęśliwsi — jak na przykład ten Franciszek od pana Montpavona — widziałem go dzisiaj wchodzącego do Banku, strach — chudy mizerny — w brudnej bieliźnie — w lichem ubraniu.
Właśnie gdy ten biedak przechodził — smarzyłem w kominie w sali radnej spory kawał słoniny — i nakrywszy stół gazetą, żeby go nie zwalać, zaprosiłem go, żeby przyszedł pożywić się wraz ze mną. Ale że on to był kamerdynerem u margrabiego, więc mu się zdaje że i on należy do arystokracyi, więc wstydził się przyjąć odemnie trochę strawy — co było wprost śmiesznem, bo policzki zapadnięte świadczyły o głodzie. Powiedział mi tylko że dotąd nie wie, co się z jego panem stało — gdzie się podział — że popieczętowano wszystko w mieszkaniu — a dłużnicy jak szarańcza rzucili się na pozostałośći po margrabim. „Więc trochę krucho koło mnie“ powiada mi pan Franciszek — to jest że nie ma ani rzodkiewki nawet w kieszeni — i że sypia na ławce na bulwarach w nocy, i że go wciąż patrole niepokoją — budzą