Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/489

Ta strona została przepisana.

Taż sama sierść połyskująca, ten sam pyszczyk różowy. Paweł podszedł do okna i przypatrywał się zwierzęciu, które nasunęło mu różne widziadła smutne i miłe z niedalekiej przeszłości.
A może też to wpływ tej cudownej iście natury, nasunął mu przed oczy te obrazy dlań słodkie. — Pomiędzy te drzewa pomarańczowe i cytrynowe z złotem i owocami — pomiędzy te pola zasłane fiołkami, złudzeniem wywołane postacie Aliny i Felicyi błąkały się wśród tych cudów i bogactwa przyrody.
W marzeniach zatopiony — posłyszał, że drzwi się otworzyły i zamknęły w przyległym pokoju, ktoś tam mieszkał widocznie — gdyż lekki szelest sukni doleciał do jego ucha — — następnie rozcinanie kartek książki, nie zbyt ciekawej, bo westchnienie przeciągłe, zamienione w ziewnięcie dało się słyszeć.
Nie wiedział dobrze, czy on śni, czy też na jawie to się działo — lecz teraz na prawdę znużenie go ogarnęło, i zasnął — i mamidła bujnej wyobraźni skoncentrowały się w sen — w bardzo piękny sen...
Śniło mu się, że już jest po ślubie z Aliną — i podróżuje z swoją młodą małżonką — że się kochają bardzo — i siedzą przy śniadaniu, w tym pięknym pokoju w Bordighera, z widokiem na przepyszne góry. Lecz nagle Alina robi smutną minkę — oczy jej śliczne zachodzą łzami, i wskazując paluszkiem na drzwi mówi mu: „Wiesz, Felicya jest za temi drzwiami... Już wiem, nie będziesz mnie kochał“ A on jej odpowiadał: „Felicya tu? ale co za myśl? „Ale tak, tak ona tam jest“. I cała drżąca pokazywała na sąsiedni pokój — zkąd dolatywał zaciekły krzyk Felicyi wołającej psa: „Kadour tu! Kadour tu! Kadour!