Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/490

Ta strona została przepisana.

Zbudził się i stanął równemi nogami na podłodze, rozczarowany — wszystko było snem — złudzenie uleciało — pokój był pusty.
Ale... coś tam w tym przyległym saloniku na prawdę hałasuje — słychać nieustające szczekanie psa — i pukanie do drzwi. — Proszę otworzyć — wołano z korytarza — to ja Jenkins.
Paweł nie chciał wierzyć swoim uszom — co Jenkins tu? Ale cóż on tu robi? — Ktoż mu też odpowie — podszedł pod drzwi. Lekkim krokiem przeszedł ktoś przez pokój — i odsunął z niecierpliwością zasówkę — nic nie odpowiadając.
— No, nareszcie znalazłem panią, rzekł Irlandczyk wchodząc — po ośmiu dniach nieustannego poszukiwania — szalonego, mogę powiedzieć — z Genui do Nicy — z Nicy do Genui... Wiedziałem, żeś pani nie mogła odjechać jeszcze, bo Yacht był ciągle w przystani... I już się zabierałem zwiedzić i splądrować wszystkie hotele, kiedy przypomniałem sobie tego Brehata... Domyśliłem się, że pani go zechce odwiedzić — i on powiedział, gdzie pani mieszka.
Ale do kogo on mówił — co za upór w milczeniu — nakoniec posłyszał Paweł ten miły, piękny głos tak mu dobrze znany.
— Więc cóż tak dziwnego panie Jenkins, że tu jestem.
Chociaż nie widział, lecz przeczuwał pogardę na twarzy mówiącej.
— Przybywam pani przeszkodzić do tej podróży nie mającej sensu.
— Co za szaleństwo! ja przecież mam w Tunisie zamówioną robotę. I muszę tam jechać.
— Ależ moje dziecko...