Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/491

Ta strona została przepisana.

— Już ja dziękuję za tę opiekę ojcowską, — panie Jenkins...
— A ja pani mówię, że trzeba być skończoną, waryatką, żeby do takiego kraju bez opieki jechać, jak się jest młodą i piękną.
— I czy ja to nie jestem zawsze sama?
— Przecież ja bym mógł pani towarzyszyć.
— Pan?... tu się zaczęła śmiać na wszystkie tony swego sarkastycznego głosu. — Pan?... A Paryż? a klijenci pana — cóżby poczęli bez cudownego swego Cagliostro!... A to dobre — za nic w świecie.
— To ja i tak pojadę za panią — gdzie się tylko obrócisz — rzekł stanowczo doktor.
Nastąpiła chwila milczenia.
Paweł wyrzucał sobie swoją ciekawość — lecz mimo to takowa przykuwała go do tego miejsca, z którego mógł wszystko słyszeć; Mógł się nareszcie przekonać, czy ta światowa artystka była przewrotną, czy tylko nieszczęśliwą.
— Nie rozumiem powodu, decydującego pana do prześladowania mnie swoją osobą.
— Bo kochałem Cię Felicyo, i kocham.
— A ja panem pogardzam — i mam słuszne powody. — Jesteś pan wcieleniem hipokryzyi i kłamstwa. Uciekam przed wspomnieniami przeszłości — chcę zapomnieć o ludziach, którzy mnie naprowadzili na złe drogi — ale ci przynajmniej postępowali otwarcie. A pan jesteś stokroć gorszym od nich, a maską pokrywasz swe zbrodnie — i uchodzisz za wzniosłego Jenkinsa, za poczciwego Jenkinsa, za dobrodusznego Jenkinsa, a jesteś i byłeś pan potworem.
Głos jej stawał się świszczącym, wydając te obelżywe wyrazy. — Paweł sądził, że one wywołają obu-