Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/50

Ta strona została przepisana.

mnie wzniesiona głową, jak przystało na męża, którego czterykroć sto tysięcy franków znowu do równowagi przywiodły. A Monpavon! Monpavon, dumniejszy niż zwykle, postępuje tuż za nim, strzegąc go z więcéj niż macierzyńską pieczołowitością.
— To był znowu jeden dobry interes — pomyślał Nabob — teraz mogę się już spokojnie kawy napić.
Gdzie tam! z dziesięciu drogę mu zabiegło; najszybszy i najzręczniejszy z nich, dyrektor teatru Cardailhac chwyta go i uprowadza do bocznéj komnaty.
— Chciałbym tylko słóweczko, mój drogi łaskawco! Chciałbym wyjaśnić obecny stan naszego teatru. W każdym razie stan teatru musiał być nie najlepszym, gdyż okazała się potrzeba wezwania pana Bompain i podpisania luźnéj kartki z niebieskiego zeszytu. Któż teraz nastąpi z kolei? Nikt w szczególności, a w ogólności wszyscy: pan Moessard, dziennikarz, każący sobie płacić za artykuł w Messager, aby Nabob koniecznie się dowiedział, ile kosztuje przydomek „dobroczyńcy maluczkich“; daléj proboszcz z prowincji, potrzebujący kapitału na zbudowanie nowego kościoła, rzuca się z gburowatością Piotra z Amiens na niebieskie szeki. Stary Schwalbach z małym noskiem i długą brodą zaczyna, mrużąc tajemniczo okiem, szeptać właściwym sobie niemieckim akcentem. — Prawdziwą perłę odkrył dla galerji — Nobbéma ze zbioru księcia de Mora. Jest już jednakże kilku amatorów, którzy niecierpliwie zerkają na to cudo i z trudnością przyjdzie...
— Ja ją mieć muszę — mniejsza o cenę! woła Nabob już znowu schwycony nazwiskiem księcia — muszę mieć tego Nobbémę... słyszysz pan, panie Schwalbach! Dwadzieścia tysięcy franków dam panu, jeżeli mi pomożesz do zakupienia tego obrazu.
— Uczynię co tylko będzie w méj mocy, panie Jansoulet.