Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/502

Ta strona została przepisana.

kłą rozwinęła — widziano jej żółty czepiec co dnia, na wszystkich piątrach — zbierała rachunki — porządkowała papiery — poodprawiała niepotrzebną służbę — narażała się na wszelkiego rodzaju pociski i upokorzenia. Nie wiedzieć wiele razy na dzień biegła placem Vandôme — mówiąc do siebie: „Idę pogadać z woźnym“. — I nigdy w niczem nie radziła się syna, chyba w razie już koniecznym — i to parę słów mu rzuciła zapytania — nie patrząc nań nigdy.
By wyrwać Naboba z tego stanu apatyi, wystarczał telegram z Marsylii od Pawła de Géry, że przybywa z dziesięcioma milionami.
Dziesięć milionów, to znaczy, że jest uratowanym — to jest możność dalszego życia. I oto widzimy naszego południowca powstałego z upadku — i upojonego szczęściem. Było to rzeczą jednej chwili. — Kazał otworzyć okna — i przynieść dzienniki.
Co za doskonała, niezrównana sposobność ukazania się „ludowi“ na tem pierwszem przedstawieniu sztuki „Revolte“ — gdzie muszą być tłumy. — Jakie będzie zdziwienie tych, którzy sądząc go pogrążonym w rozpaczy, zobaczą go wpadającego w dobrem usposobieniu do swej wspaniałej loży w teatrze „Nowości.“
Matka tylko zachowując swą zwykłą przezorność nie była za tem, by syn szedł — wstrzymywała go nawet — ona się obecnie bała tego Paryża. Gdyby od niej zależało, byłaby porwała swego syna, gdzie daleko na Południe — tam, gdzie jest i starszy — i byłaby ich obu pielęgnowała. — Obydwóch zgubiło to wielkie miasto. — Ale on był panem swej woli. Jak tu narzucać zdanie człowiekowi zepsutemu bogactwem... Milczała więc — pomagała mu nawet do ubrania — z dumą patrzyła za odchodzącym, tak jej