Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/509

Ta strona została przepisana.

rozdarta. Twarz trupio-blada zakrwawiona — wyglądał na rozbitka, który śmierć znalazł w falach burzliwego życia.
Paweł de Géry patrzył z ściśniętem sercem na te śmiertelne zwłoki, człowieka ginącego tak marnie.
Wyrzucał sobie, że mu nie umiał pomódz skutecznie w tej niedoli.
Rozwiązały się piękne plany, przeprowadzenie przez bagniste drogi Jansouleta do spokojnej przystani.
Wszystko co dla niego mógł zrobić, to te dziesięć milionów uratowanych cudownie — lecz i z niemi przybywał za późno!...
Otwarto okna na balkon, zwrócony ku bulwarom. Teatr zajaśniał naokoło gazem. Przedstawienie skończyło się... Wychodzono — tłumy zbite przeciskały się na peron — a następnie rozchodziły się po białych trotuarach — roznosząc na wszystkie strony miasta sławę młodego, nieznanego dotąd autora. Jutro już sławnego i tryumfującego.
Wieczór przepyszny — wystawy sklepowe i restauracye pootwierane. — Tu i ówdzie snują się spóżnione powozy.
Ten ruch świąteczny, który Nabob tak bardzo lubił, który go udarzał, upajał rozkosznie, teraz przywołał go chwilowo do życia — otworzył oczy po raz ostatni — usta jakby poruszyły się skargą na tę najcięższą niesprawiedliwość, jakiej kiedykolwiek dopuścił się Paryż.

KONIEC.