Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/56

Ta strona została przepisana.



Rozdział trzeci.
Ze wspomnień woźnego.
Przelotny rzut oka na „kasę terytorjalną.“

Właśnie skończyłem moje śniadanie. Resztki skromnych moich zapasów schowałem jak zwykle w sali posiedzeń do szafy kasowéj — prawdziwego arcydzieła ślusarskiego, którego ja już blisko od lat czterech, t. j. odkąd mnie do kasy terytorjalnéj przyjęto, jako méj spiżarni używam — gdy w tém wpada gubernator zły, o iskrzącém oku — musiał zapewne gdzieś zanadto wypić — a odsapnąwszy kilka razy głęboko, zaczyna w włoskim swoim żargonie nieprzyzwoicie mnie besztać. „Ależ to tu śmierdzi, żeby zemdleć można, panie Paszajou!“ Tak źle znowu nie było. Wprawdziem tam kilka cybul usmarzył; potrzeba mi ich było do ugarnirowania kawałka cielęciny. Trzeba bowiem wiedzieć, że ja pannie Serafinie, która jest kucharką na drugiém piętrze, codziennie wieczorem przepisuję na czysto rachunki z zakupna, za co ona w swéj delikatności poczuwa się ze swéj strony do ofiarowania mi kawałka cielęciny. Otóż chciałem właśnie panu gubernatorowi całą sprawę wyjaśnić, lecz on wpada w większy gniew i krzyczy, że aż w uszach brzmi, że nie ma sensu i trzeba być z rozumu obranym, aby tak haniebnie zanieczyszczać lokale kasy — że jest to więcéj aniżeli luksusem, wynajmować na bulewarach Malesherbes za dwanaście tysięcy franków salony o ośmiu oknach na front, po