Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/65

Ta strona została skorygowana.

sięcy były fundusze zjedzone, nim statua światło dzienne ujrzeć zdołała; rzecz oczywista, że datki zaprzestały wpływać, a rozpoczęły się na nowo protesta, skargi i wyzwiska ze wszystkich stron. Dziś wprawdzie jestem z tém wszystkiém otrzaskany, z początku atoli przejmowały mnie zgrozą owe stemplowane wezwania i porozstawiane przed drzwiami handlowo-policyjne postaci.
Reszta personalu zupełnie sobie z tego nic nie robiła; wiedziano z góry, ze w ostatniéj chwili zjawi się jaki Montpavon lub Bois-Landry i załagodzi sprawę. Panowie ci zanadto byli zaangażowani w kasie terytorjalnéj, zanadto byli z wszystkiemi jéj sprawkami złączeni, aby mogli — bez obawy skandalu i troski o swe osobiste bezpieczeństwo — do bankructwa dopuścić.
Również i właściciel domu czeka już od lat dwóch na swój czynsz i nie wyrzuca nas, jakby to właściwie uczynić powinien, ponieważ ma nadzieję, że przecież choć coś przy nadarzonéj sposobności wydobyć mu się uda. Cóż zaś powiem o sobie biednym! Przez cztery lata nie widziałem ani centa z przyrzeczonéj mi pensji i utopiłem w dodatku siedm tysięcy franków, które wśród kilkudziesięcioletniéj pracy zaoszczędzić zdołałem. Lecz i człowiek nie chciałby utracić swoich pieniędzy, przeto wiszę przy téj przeklętéj kasie, chociaż ze względu na poważną mą postać, na moje wykształcenie i staranność, z jaką przywykłem utrzymywać moję garderobę, niewątpliwie nie długobym potrzebował szukać nowéj, lepszéj posady.
Znam n. p. bardzo szanowną i czcigodną osobistość, niejakiego pana Joyense, buchhaltera w wielkim banku „Hemerlingue i Syn“ w ulicy St. Honoré, który ile razy mnie spotka, regularnie strofuje:
— Passajou, biedny przyjacielu, jakże ty tam możesz wytrzymać w téj łotrowskiéj jaskini? Na próżno się tam biedzisz, bo ręczę ci, że ani centa już nie wydobędziesz. Do