Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/67

Ta strona została przepisana.

żliwą, iżby regularniéj mógł otrzymywać zaprenumerowany przez siebie dziennik; ot, są ludzie, których zaufania nic podkopać nie zdoła. To téż biada takim niewinnym istotom, gdy się dostaną w szpony tak zgłodniałéj zgrai jak my. Cały personal otacza natychmiast takiego niewinnego przybysza, obrabia go na wszelki możliwy sposób i walczy niemal z sobą o jego podpis; jeżeli ten zaś stawia opór i ani na pomnik Paoli’ego ani na koleje korsykańskie dać nie chce, — wówczas... — o, pióro moje rumieni się ze wstydu — zabieramy się do po bandycku obmyślanéj „sztuczki“. W tym celu stoi przygotowana skrzynia, którą na dany znak wnoszą do biura, jako świeżą, ważną przesyłkę pocztową.
— Dwadzieścia franków porto! woła wnoszący skrzynię (dwadzieścia, trzydzieści i t. d. kwotę tę oznaczamy podług powierzchowności ofiary.)
— Dwadzieścia franków! woła każdy i szuka spiesznie po wszystkich swoich kieszeniach, jakby je tam znaleźć się spodziewał.
— Ja, nie mam! woła pierwszy, przeszukawszy troskliwie próżne swe sakwy.
— I ja, także nie mam! wtóruje dragi.
— Ja również nie! woła już niemal z rozpaczą trzeci.
Okazuje się w ten sposób, że żaden z personalu nie ma wzmiankowanej kwoty.
— A to nie miły przypadek; a tu kasa zamknięta i kasjer wyszedł! Wszystko udaje okropną rozpacz, z sieni tymczasem dochodzi silny i gniewny głos ekspedytora pocztowego:
— Prędzéj, prędzéj, moi panowie! Ja nie mam czasu czekać tak długo!
(Notabene wyznać muszę, że ze względu na donośny mój organ, mnie rolę owego niecierpliwego ekspedytora powierzono).