Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/85

Ta strona została przepisana.

w chodzie swego towarzysza coś ordynaryjnego, nieestetycznego, czego poprzednio nigdy nie zauważył.
— Tak, tak — pomyślał — ten marsylijski awanturnik brnął po same uszy w błocie, w którem się zresztą zrodził, i jak każdy złodziéj lub nomada wielkomiejski jest dobrodusznym, rozrzutnym i lekkomyślnym.
I w téj chwili zbrzydło mu złoto, kapiące niemal ze ścian pałacu na placu Vendôme, jakby w niém przebijały brudy całego żywota Naboba. Nie pozostawało mu przeto nic innego, tylko jak najspieszniéj opuścić miejsce, na którem mógł utracić jedyne dziedzictwo, poczciwe swe imię.
Zkąd jednakże wezmą w takim razie dwaj jego bracia pieniądze na dalsze kształcenie? któż utrzyma skromne rodzinne ognisko, podparte tak niespodzianie zarobkiem najstarszego syna, obecnéj głowy rodziny?“ „Głowa rodziny“! słowa te pogrążyły go w zaciętą walkę wewnętrzną, w któréj egoizm naciera brutalnie i atakuje wprost, podczas gdy sumienie cofa się wśród subtelnych ewolucyj i parad.
Tymczasem poczciwy Janseulet postępował szerokiemi kroki obok swego młodego przyjaciela, i nie przeczuwając nawet owego wewnętrznego wzburzenia, którego był powodem, wciągał z rozkoszą świeże, wonne powietrze. Nie był on nigdy tak szczęśliwym jak dzisiaj. Na balu u Jenkins’a wystąpił po raz pierwszy na arenie wielkiego świata; to też wyobraźnia jego słodkie snuła obrazy: marzył o wielkich bramach tryumfalnych, o podziwiających go i składających mu hołd olbrzymich masach ludu, o tryumfalnych pochodach po zasłanych na jego cześć kwiatami ulicach.
Wszakże książę przy pożegnaniu zaprosił go, aby przybył zwiedzić jego galerją obrazów, co nie mniéj i nie więcéj znaczyło, jak że podwoje pałacu Mora stoją