Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/92

Ta strona została przepisana.

cisza zalegała nowy dom; tylko tekturowe tabliczki, świadczące o wolnych pomieszkaniach tańczyły zapamiętale, poruszane wichrem dmącym na niezabudowanéj ulicy, jakby się przejęły i wtórowały niewyczerpanemu humorowi dziewczątek.
Teraz zeszedł także po schodach fotograf z piątego piętra, aby wywiesić swoją szafkę. Zawsze w niéj jedne i te same twarze: stary jegomość w białym krawacie, a w koło niego rozmaicie ugrupowane córki.
Skoro jednakże fotograf powrócił do swego atelier, nastąpiła taka cisza, że zdawało się, iż ojczulek z córkami zaczarowani w żywe fotografie tkwią aż do wieczora w szafce fotografa.
Przez całe trzy kwadranse — tyle bowiem czasu potrzebował pan Joyeuse, aby przejść z ulicy St. Ferdinand do biura banku Hemerlingue’a i Syna — kroczył ze sztywną szyją i nieporuszoną głową, aby nie zepsuć pięknéj kokardy u krawatu, zawiązanego przez najstarszą córkę, lub nie poruszyć o kilka cali w tył albo na bok kapelusza, który mu również córki nałożyły. Zdarzało się nawet, że szedł z podniesionym kołnierzem, jeżeli mu go która z córek dla ochrony przed przeciągami na wydmistéj ulicy podniosła, i wykładał go dopiero za wejściem do biura, chociaż na dalszych ulicach Paryża wiatru nie było, a promienie słoneczne do żywego dokuczały. Szedł więc jak ów zakochany, który opuściwszy co dopiero ubóstwianą, obawia się poruszyć, aby o ile możności nie utracić nic z upajającéj woni, która mu ukochaną przypomina.
Bo też poczciwy ten człowiek żył już od lat kilku — zostawszy wdowcem — jedynie dla swych dzieci i marzył tylko o jasnych główkach córek, które go otaczały jak aniołki na obrazie świętego.
One były celem jego marzeń, do nich wracała