Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/93

Ta strona została przepisana.

nieustannie myśl jego; a myśli pana Joyeuse posiadały niewyczerpaną, dziwną fantazją. Było to niezawodnie wynikiem krótkiéj jego szyji i drobnéj postaci, które widocznie za mały stanowiły teren dla gorącéj i szybko krążącéj krwi. Myśli więc padały z pod jego czaszki jak sieczka z przetaka. Dopóki siedział przy pracy, hamowało ich rozwój kreślenie jednostajne liczb, skoro jednakże opuścił biurko, wynagradzał się tém obficiej za owe koncesje dla nieubłaganéj logiki.
Gdy szedł zwykłą swoją drogą przez ulice Paryża, których najdrobniejsze właściwości znał jak najdokładniéj, wówczas puszczał wodze swojéj fantazji i płodził tak ogromną ilość awanturniczych pomysłów, że te wystarczyłyby na materjał co najmniéj dwudziestu fejletonowych romansów.
Gdy przechodził n. p. przez Faubourg St. Honoré — naturalnie trotoarem po prawéj stronie ulicy, gdyż po lewéj nigdy nie chodził — i gdy spostrzegł jadącą szybko praczkę na ciężkim wózku, który małego jéj dzieciaka wśród niebezpiecznych podrygów podrzucał na tobołach powiązanéj bielizny, wówczas krzyczał poczciwiec przestraszony:
— Dziecko! Na Boga, dziecko! Uważaj pani na dziecko!
Głos jego jednakże ginął niesłyszany wśród turkotu kół, a chrześcijańska jego przestroga w rejestrze Opatrzności.
Wózek pędził daléj. Pewien czas patrzał jeszcze za nim, potem w dalszą puszczał się drogę, i wysnuwał z tego niewinnego zaczątku całą fantastyczną nić dramatyczną.
— Dziecko wypadło... Już, już dostaje się pod koła... Wtém rzuca się pan Joyeuse i wyrywa niewinne maleństwo z paszczy niechybnéj śmierci... Wśród téj boha-