Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/95

Ta strona została przepisana.

— Na bok z ręką, mój panie!... woła już po raz drugi nieszczęśliwy pan Joyeuse, lecz łotr ten rozśmiał się tylko złośliwie, brutalnie...
W téj chwili chce on nawet pocałować Izabellę... O, podły niegodziwiec!...
I pan Joyeuse nie mając siły i sposobu obronie napastowanéj córki, dobywa noża i trzęsąc się z wściekłości, topi go w piersi niegodziwego łotra, potém udaje się z wzniesioną dumnie głową, w przekonaniu, że dokonał tylko przysługujących mu praw ojcowskich, do najbliższéj stacji policyjnéj, aby się tam oskarżyć:
— Właśnie w téj chwili zabiłem człowieka w omnibusie...!
To zgrozą przejmujące wyznanie, wymówione nie w biurze policyjném, lecz na siedzeniu omnibusowém wstrząsa panem Joyeuse, a własny jego głos budzi nieszczęśliwego z przykrych dumań.
Przestraszone twarze sąsiadów wskazują mu, że nieoględne wyznanie to najniepotrzebniéj głośno uczynił. Szczęściem konduktor woła w téj chwili:
— St. Philippe, Pantheon, Bastille — proszę wysiadać! a pan Joyeuse wysuwa się czém prędzéj z budy omnibusowéj i uchodzi wśród zdziwienia i przestrachu pasażerów co ma siły.
Skutkiem takiego chronicznego rozdrażnienia wyobraźni, był pan Joyeuse często w nerwowém, febryczném usposobieniu, nie licującém ze zwykłą, sztywną postacią urzędnika bankowego, mianowicie że nieubłagana rzeczywistość strącała go po kilkakroć dziennie z wysokość nieprawdopodobnych rojeń.
Podobnych jemu marzycieli chodzi więcéj po święcie, aniżeli by się ktoś spodziewał. U osób bowiem o heroicznych zdolnościach, którym skutkiem dziwnego losu lub niefortunnego zbiegu okoliczności przypadł