Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/98

Ta strona została przepisana.

patrzył się podejrzliwém okiem na żywo gestykulującego człowieczka, lecz poczciwy Joyeuse nie zwracał nań uwagi, szedł swoją drogą i rozpromieniony snuł daléj nić przyjemnego marzenia. W myśli był już u córek w domu, opowiadał im szczęśliwą nowinę, a wieczorem, celem uczczenia tak radosnego dnia, zaprowadził je do teatru...
O, Boże! jakże one pięknie w teatrze wyglądały! jak podobne do róży pączków przyćmiewały inne damy pięknością. Zaraz też na drugi dzień przedstawiło się dwóch młodych ludzi z prośbą o rękę dwóch najstarszych córek...
Niestety nie zdołał już pan Joyeuse wymienić nazwisk kandydatów do rąk jego córek, gdyż w téj chwili stanął w bramie pałacu Hemerlingue’a i to właśnie przed drzwiami, po nad któremi sterczał wyryty złotemi literami napis: Kasa.
— Zawszem tym samym dzieciakiem! zaśmiał się do siebie pan Joyeuse, ocierając kipiący pot z czoła i wchodząc do parterowych biur, w których piętrzyły się szafy z kupami złota i wartościowych papierów.
Mile powitał kolegów, przebrał się w wytarty surdut, w którym zwykł pracować i wkładał właśnie czarną czapeczkę na głowę, gdy nagle rozległ się świst, a kasjer przyłożył ucho do tuby prowadzącéj z pierwszego piętra:
Stary Hemerlingue — gdyż młody przebywał rzadko w banku — wzywał tłustym swym, galaretowatym głosem pana Joyeuse.
Poczciwiec zbladł, a potém zrobiło mu się duszno, gorąco:
— Czyż to możliwe? Czyżby marzenie miało się spełnić?
Po małych schodkach, które przed chwilą w myśli tak szybko przebiegł, kroczył teraz wolno do gabinetu pryncypała. Był to wązki, bardzo wysoki pokój, obwieszony zielonego koloru draperją, którego umeblowanie