Strona:PL A Daudet Nabob.djvu/99

Ta strona została przepisana.

składało się z biurka i kilku ogromnych, niezwykłéj otyłości właściciela odpowiednich foteli. Pryncypał, podobny do owych grubych maurytańskich przekupniów, którzy prawie nigdy nie opuszczają małéj i wilgotnéj swéj nory, siedział zasapany skutkiem obrzydliwéj swéj tłustości przed biurkiem. Brudno-żółta cera pełnéj jego twarzy o zakrzywioném haczykowato nosie — prawdziwie sowi typ — odbijała dziwnie od ciemno zielonego tła komnaty.
Z pod ciężkich powiek, które z trudnością podnosił, rzucił okiem na wchodzącego i dał znak, aby się zbliżył. Potem powtórnie zmierzył wzrokiem jego postać i odsapnąwszy z mozołem, zamiast pytania: ile pan masz córek, panie Joyeuse? te niemiłym swym głosem wykrztusił słowa:
— Joyeuse, pan pozwoliłeś sobie w sposób ubliżający mówić wobec kolegów o naszéj pożyczce dla Tunisu... Oszczędź pan sobie wszelkich uniewinnień, gdyż te na nic się nie zdadzą. Słowa pańskie powtórzono mi co do joty, a ponieważ ja nie mogę znieść czegoś podobnego ze strony moich podwładnych, przeto oświadczam mu, iż z ostatnim dniem bieżącego miesiąca traci posadę w moim banku.
Krew uderzyła panu Joyeuse do głowy, potém do serca, a następnie z równą gwałtownością wróciła do głowy i wywołała wśród ogłuszającego szumu w uszach chaotyczną walkę myśli i obrazów...
— Córki!... Co się z niemi stanie?... Właśnie w czasie, w którym wolne posady są fenomenalną rzadkością. I równocześnie z odczuciem przygniatającéj go nędzy, widział w swej wyobraźni siebie samego na kolanach przed nielitościwym pryncypałem... Błaga go i zaklina, grozi następnie, a potém w przystępie rozpaczy rzuca się na niego i dusi pod gardło...