Strona:PL A Daudet Nieśmiertelny.djvu/101

Ta strona została przepisana.

— Dobranoc panom!
— Powodzenia, młodzieńcze!
Nuncyusz już poszedł. Teraz... niespodzianka! Na dany przez księżnę znak, autor Roxolany siada do fortepianu i brodą zamiatając klawisze, uderza parę miękkich akordów. W tej chwili rozsuwają się portyery i w głębi salonów widać zachwycającą brunetkę, w trykotach i gazowych spódniczkach, zbliżającą się a raczej biegnącą drobnym truchtem. Prowadzi ją śniady, ponury jegomość, z długiemi włosami i długim czarnym wąsem.
To Dea, Dea, bożyszcze dnia, ulubienica publiczności, a z nią profesor jej, Walery, baletmistrz opery.
Dziś w teatrze dawano po raz pierwszy Roxolanę i odtańczywszy tylko co sarabandę na scenie, Dea śpieszyła popisać się ze swym tańcem przed dostojnym gościem księżny.
Przyjemniejszej niespodzianki, nie można było księciu zrobić.
Mieć tuż przed sobą, wyłącznie dla siebie ten śliczny obłoczek gazy i muślinu, czuć ten oddech gorący, widzieć grę jej muskułów naprężonych i drgających jak struny, co za rozkosz! i nie jeden książę tylko jej doznawał. Od pierwszego piruetu, mężczyźni przybliżyli się, tworząc obręcz czarnych fraków, po za którą zostały nieliczne kobiety. Książe jest ściśnięty i popychany w tym tłoku, w miarę bowiem ożywienia tańca, obręcz